Początki Dead Can Dance sięgają schyłku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy doszło do spotkania dwojga młodych, uzdolnionych muzycznie artystów. Zanim przedstawimy pierwszy okres działalności grupy, warto nakreślić pokrótce ich sylwetki.
Brendan Perry urodził się w Londynie w roku 1959. Jeszcze w wieku szkolnym wyemigrował wraz ze swoją rodziną do Auckland w Nowej Zelandii. Już jako nastolatek interesował się muzyką, nie ograniczając się w swoich fascynacjach do jednego nurtu. Interesowało go wszystko, co odmienne i nowe. Jak sam przyznał po latach, przełomem w jego życiu był pierwszy kontakt z płytą „A Piper At The Gates Of Dawn” dziś legendarnej, a wówczas jeszcze bardzo niszowej grupy Pink Floyd. - Znalazłem w tej muzyce alternatywę dla nudnej sieczki płynącej z radiowych głośników – wspomni po latach Brendan. - Poza tym, słysząc, co reprezentuje sobą muzyka pop, uznałem, że sam muszę chwycić za gitarę, by utrzymać równowagę – żartuje. Gry na instrumentach nie uczył się w żadnej szkole. Od początku był samoukiem chcącym związać swoją przyszłość z muzyką. Dlatego krótko po przybyciu do Nowej Zelandii usiłował nawiązać kontakty z miejscowymi młodymi muzykami. W 1977 roku dołączył do punkowej grupy The Scavengers, gdzie grał na gitarze basowej oraz udzielał się wokalnie. Dwa lata później zespół – a więc i Brendan – przeniósł się do Melbourne w Australii. Wtedy to spotkał na swojej drodze Lisę.
Lisa Gerrard jest rodowitą, urodzoną w Melbourne, Australijką. Dorastała w dzielnicy zamieszkiwanej głównie przez greckich imigrantów, co odcisnęło swoje piętno na całej jej późniejszej twórczości. - Muzyka rozbrzmiewała z okien ich mieszkań, słychać ją było na ulicach – wspomina. – Zainteresowałam się więc muzyką Wschodu. Duży wpływ na edukację artystyczną Lisy mieli też jej rodzice. Posyłali ją na lekcje muzyki, uwrażliwiali na dzieła klasyków, ale też na folkową muzykę grecką i celtycką. Lisa – co ciekawe – wbrew staraniom rodziców, nie tylko nie myślała o muzyce jako o sposobie na życie, ale też nie była zainteresowana śpiewaniem. Chciała jedynie opanować grę na kilku instrumentach i traktować muzykę jako swego rodzaju możliwość uzewnętrznienia uczuć niemożliwych do wysłowienia. - Uważam, że muzyka jest czystym absolutem. Kiedy traktujesz ją z atencją i miłością, wtedy te cechy świętości sztuki pojawiają się w bardzo konkretnym kształcie i pokazują ci twoje wnętrze – mówi po latach. - Tak wiele wewnętrznych głosów domaga się, aby ktoś je usłyszał, nie chcą błądzić w pustce. Chcą połączyć się ze światem. Muzyka jest medium. Wówczas jednak wciąż nie mogła znaleźć swojej życiowej drogi, aż do momentu, w którym spotkała Brendana.