26 czerwca
Dead Can Dance umożliwili wszystkim zainteresowanym przesłuchanie ich najnowszej płyty „Anastasis” za pośrednictwem oficjalnej strony internetowej. Choć ta nietypowa akcja promocyjna trwała tylko jeden dzień, w społeczności skupionej wokół naszego serwisu zaroiło się od spisywanych na gorąco opinii i przemyśleń. Poniżej publikujemy kilka ciekawszych wypowiedzi z naszego forum (pisownia oryginalna), mając nadzieję, że sprowokują one dalszą dyskusję.
Zachęcamy też do lektury obszernego tekstu Wojtka, ujmującego temat z zupełnie innej strony. Znajdziecie go w dziale „Recenzje”.
DCD kreuje senny, oniryczny, a zarazem orientalny nastrój, który przenosi do innego zakątku świata, w rejony Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej.
Mogłoby się wydawać, że „Anastasis” muzycznie jest zbliżone do „Spiritchaser”. Nic bardziej mylnego. Utwory są „utkane” w myśl zupełnie odmiennej muzycznej idei, co zresztą bardzo dobrze słychać.
(…) Duet nie stracił nic ze swoich umiejętności – silny, podniosły, żałobny, czasem delikatny głos Gerrard i senny, spokojny, ponury Perry’ego dalej na najwyższym poziomie.
(...) Bardzo wyraźnie widać, że Brendan idzie swoją muzyczną ścieżką, a Lisa eksploruje swoją. Obydwie „ścieżki” są innym wyrażeniem swojego „ja” artystów i tworzą spójną całość. Nie będę ukrywał jednak, że brakuje mi jedności muzycznej duetu, chociażby takiej, jak na nieśmiertelnym ‘Within The Realm Of A Dying Sun”.
Neal_Stephenson
Płyta nie zaskakuje. Jest czarująca jak wszystkie poprzednie. Po wielu latach muzyka
Dead Can Dance wciąż hipnotyzuje . Jednocześnie muszę stwierdzić... nie jest to szczyt formy naszego zespołu. Ale nie nastawiałem się na arcydzieło na miarę poprzednich płyt.
Z pewnością po kilku odsłuchach zatracę się w tej pozycji, jak w poprzednich latach.
Outofspace
Jestem zawiedziony płytą. Brzmi jak kontynuacja ostatniej solowej płyty Brendana (która oczywiście był genialna, lecz po 16-letniej przerwie DCD oczekiwałem czegoś innego). Ich muzyka jest za bardzo intymna, aby mogli kogoś oszukać. Tak czuję muzykę z tej płyty, że jednak nie powstała ona w duecie, tylko osobno. Nie ma tam energii połączonych dwóch indywidualności jak to bywało dawniej. Są tylko własne realizacje, pomysły połączone w sztuczny sposób na potrzebę reaktywacji, dwóch muzyków nie mających już serca do wspólnego przeżywania muzyki. Szkoda. Lisa rozczarowuje mnie wokalnie w porównaniu z tym co potrafi. Brakuje mi też żywych instrumentów poza nielicznymi wyjątkami. Lisa powtarza pewne motywy ze swoich filmowych dokonań. Podsumowując: do tej pory zespół ZAWSZE zaskakiwał i wytyczał sobie nowe drogi, dawał kolejny krok i odkrywał przed nami piękne, nieznane obszary muzyki. Teraz brzmi to wtórnie i co najgorsze, nie miałem ciarek przeszywających ciało przy pierwszym przesłuchaniu płyty.
Kozle
Płyta jest naprawdę dobra, może nawet bardzo dobra. Uważam że wcale nie ma za mało Lisy (zawsze byłem większym entuzjastą utworów śpiewanych przez nią).
Śpiewa w 3 utworach solo i w czwartym z Brendanem.
Utwory Brendana przypominają ostatnie jego dokonania, ale to chyba nie jest wadą, bo Ark uważam za naprawdę dobrą płytę.
"Agape" i "Kiko" kojarzą mi się z zawartością Spiritchaser (momentami mam wrażenie, że to odpadki z sesji nagraniowej z przed 16 lat), co również nie jest ujmą dla nowego albumu.
"Return of the She-king" to jak dla mnie majstersztyk, wyczuwam w nim klasyczne DCD i uważam że doskonale by się nadawał jako ostatni kawałek ( jest taki pompatyczny), bo niestety "All In Good Time" jakoś mi się nie podoba i sprawia wrażenie doklejonego na siłę.
rafak
Zarwałem część nocy i przesłuchałem Anastasis. Powiem wprost, że zawsze wolałem "Brendanowską" stronę DCD i bardzo podoba mi się ten nowy materiał. Płyta z rodzaju moich ulubionych, czym dłużej się jej słucha tym jest lepsza, słychać olbrzymi postęp w "technologicznym" aspekcie nagrań. Jak zwykle perfekcyjna produkcja, brzmi wprost rewelacyjnie! Artystycznie nie mam nic do zarzucenia, stare, dobre DCD , 16 lat później nic nie straciło ze swojego klimatu. Dla mnie , rewelacja!
Andrew
Klimat, dźwięki, melodie... są jakieś inne, nie przypominają tego, czym
Dead Can Dance oczarowywał kilka lat temu, ale wciąż jest ta nietypowość, tajemniczość, mistyka. Kompozycje Brendana słucha się jakby już były wcześniej znane, przypominające trochę z "ARK". Lisa nadal ma czarujący głos, idealnie łączy się z instrumentami, nieco się nawet wtapia. (...) Dodanie orkiestry jest wspaniałym pomysłem, tego też mi brakowało, ale nie wiedziałem, że przy
Dead Can Dance ich muzyka uzyska trochę inny wymiar. Okładka zaś trochę dziwna, trochę też nietypowa, też budzi moje podejrzenia, czy na pewno to nazywa się DCD?
.Artariel.
Piszecie często, że to swoisty sequel "Ark" z gościnnym udziałem Lisy. Coś w tym jest. Mamy mnóstwo wokalu Brendana, elektroniki, a Lisa pojawia się dość rzadko, i faktycznie mam wrażenie, że jej rola jest o wiele mniejsza, niż w jakimkolwiek innym albumie DCD. Jej śpiew także bardziej kojarzy się mi z filmowymi projektami, którymi zajmowała się na przestrzeni ostatniej dekady.
Jeśli coś mnie zawiodło, to pewien zmarnowany potencjał na coś jeszcze większego. Gdy Brendan zapowiadał, że będzie tu dużo wpływów z muzyki orientalnej, spodziewałem się sporego nagromadzenia "żywych" instrumentów, jak to miało miejsce np. przy "Aion", tymczasem wciąż przeważają syntezatory, sample... Inna sprawa, że Brendan radzi sobie z tym wyśmienicie i te cyfrowe dźwięki robią bardzo charakterystyczny klimat, nie do pomylenia z czymś innym.
Na razie nie mam żadnego "ulubionego" utworu, ale w kilku momentach tej muzyce udało się dotknąć tego "czegoś" w moim wnętrzu, a właśnie tego oczekuję od
Dead Can Dance. Obstawiam, że za kilka miesięcy będę kochał tę płytę, jak wszystkie pozostałe.
Mateusz