Pod koniec lipca 2012 r. w internetowym serwisie factmag.com pojawił się ciekawy i dość niekonwencjonalny wywiad z Lisą Gerrard, w którym artystka wypowiada się na temat reaktywacji grupy oraz swoich relacji z Brendanem. Publikujemy jego tłumaczenie.
Kiran Sande z magazynu FACT mógłby rozmawiać z Lisą Gerrard całymi dniami, lecz wytwórnia zgodziła się jedynie na dwudziestominutową rozmowę telefoniczną. "O czym chciałbyś porozmawiać, kochany?", zapytała po podniesieniu słuchawki.
"Cóż, zastanawiałem się, czy odczuwała Pani jakiś niepokój wynikający z wejścia w twórczą relację z Brendanem po tak długiej przerwie?" Było to jedyne pytanie, które zdążył zadać w wyznaczonym czasie. Odpowiedź jaką otrzymał, drukujemy poniżej.
"Kiedyś rzeczywiście oddaliliśmy się od siebie... Cóż, gdy dochodzi do czegoś takiego, jest wiele pytań, które sobie stawiasz - co się tak naprawdę stało? Co zrobiliśmy źle, co sprawiło, że nie zostało nam dane pracować razem?
Gdy znów się spotkaliśmy, nie mogliśmy się dopasować, coś było nie tak, życie poszło swoim torem. Mieszkałam w Australii, on [Brendan] w Irlandii... przedtem zawsze mieszkaliśmy w tym samym mieście, w tym samym domu, zanurzeni w tych samych pragnieniach, literaturze, malarstwie. To nie było coś, co stało się w ciągu jednej nocy, nic, co można by wyszczególnić...
Bycie z Brendanem... To jak iść do uniwersytetu. Jest zanurzony w książkach oraz tym, do czego te książki go prowadzą... i zazwyczaj wszystkie te łodzie prowadzą na plażę, na której powstaje nasza muzyka. To nie jest tak, że idziesz tą drogą, czy myślisz o tym w ten sposób; tak się po prostu dzieje.
Próbowaliśmy różnych rzeczy na przestrzeni kilku ostatnich lat, ale nie czułam się w tym dobrze. Pytaliśmy się siebie, co jest tą brakującą cząstką, wonią, alchemią? Problemem była nasza rozłąka i to, że nie mieliśmy w ręku żadnej mapy czy kompasu, który zaprowadziłby nas do tych odkryć, których dokonywaliśmy w każdym poprzednim albumie.
Przy każdym poprzednim albumie trzeba było poświęcić sporo czasu, dwa lata lub więcej zanurzenia się, poświęcenia, zanim odczuliśmy, że zyskaliśmy "licentia poetica", zdobyliśmy prawo, by wykonać daną pracę. Nie byliśmy łowcami, czy kolekcjonerami. Czuliśmy potrzebę głębokiego przeżywania wszystkich tych teorii, filozofii, etyki, historii, muzyki... straty i miłości.
Tak więc zawsze przechodziliśmy przez to niezwykłe, konieczne oczyszczenie, podróż, która prowadziła nas do pracy, którą mieliśmy do wykonania. Brendan dużą wagę przywiązuje do literatury. U niego wszystko kręci się wokół słów, historii, filozofii. Ja zawsze byłam... cóż, zawsze tworzyłam ten rodzaj abstrakcyjnej poezji dźwięku w odpowiedzi na doświadczaną przez niego rzeczywistość. Próbowałam poczuć to, co on i przetworzyć to. Tak, jak u motyla, to co się dzieje między nami to metamorfoza. Oczywiście, to myśli, które przychodzą z perspektywy czasu, nigdy nie uświadamialiśmy sobie tego w danej chwili.
Konieczna jest delikatność, którą należy przyjąć przed pracą. Nie możesz odebrać noworodka, jeśli nie jesteś ojcem lub pielęgniarką, ze względu na jego wartość i wrażliwość. Nie masz prawa. Jako partnerzy byliśmy bardzo głęboko spleceni ze sobą, mam na myśli czas, gdy mieliśmy po siedemnaście lat i byliśmy już wtedy oczarowani muzyką...
Ostatecznie tym, co chciałam zrobić, to zachować istotę tego, jak muzyka daje ci pragnienie pozostania przy życiu, jak daje ci zdolność do spojrzenia w głąb siebie lub przeżycia fascynacji innymi kulturami i ich przenikaniem się... wszystko to, co zdaje się być siłą muzyki.
Chcesz iść do wnętrza tej pięknej rzeczy, nie uciekając się do magii, czarów czy sztuczek, ponieważ wiesz, że nie możesz żyć w ten sposób przez dłuższy czas. Jak to mówią: gdybyśmy tylko mieli przycisk "cofnij" w naszym życiu. Lub, jeśli miałbyś trzy życzenia do spełnienia w życiu... pierwszym byłaby możliwość pójścia wstecz.
Pracując razem przy "Anastasis" wyszliśmy z bardzo odmiennego gruntu. Widziałam przed laty film dokumentalny, który przypomniał mi w abstrakcyjny sposób mnie i Brendana - mam nadzieję, że nie zabrzmi to zbyt arogancko. Chodziło o człowieka, który został wyrzucony z aborygeńskiej społeczności z powodu doprowadzenia do ciąży jednej z młodych dziewczyn. Po odrzuceniu i wygnaniu wędrował po pustyni przez czterdzieści lat...
W tym czasie zaszły drastyczne zmiany w plemieniu i jego sposobie życia. Wielu z jego członków pracowało w mieście, stali się nowocześni, zurbanizowani. I nagle ci ludzie zastanawiają się, co się z stało z Jeffreyem (jakkolwiek mu było na imię)? Dwóch braci postanowiło udać się na poszukiwania. Szli przez dwa lata, zanim udało się im trafić na ślad tego faceta. Wciąż przebywał na pustkowiu, myśląc, że nigdy nie będzie mógł wrócić do domu. Ostatecznie bracia odnaleźli go i choć na początku go nie rozpoznali, wkrótce poznali się wzajemnie... lecz wciąż nie mogli zbliżyć się do siebie. I tak się dzieje w sztuce.
Jesteśmy nieporadni jak dzieci, mamy przed sobą wszystko, czego pragniemy, ale nie potrafimy rozpoznać, jak bardzo jest to cenne. Oczywiście są rzeczy, do których już się nie wróci i zdajesz sobie z tego sprawę. Ale jeśli możemy wrócić do siebie z delikatnością i szczerością, wtedy z biegiem czasu stajemy się zdolni odbudować te rzeczy, które zostały zniszczone. To wymaga czasu... Trzeba zwolnić. Pamiętasz watę cukrową z cyrku, kiedy byłeś dzieckiem? Te tysiące włókien połączonych razem. Tak to jest, kiedy łączy Cię z kimś pokrewieństwo duszy.
Te włókna nas wiążące są tak cienkie, a struktura emocjonalna jest tak delikatna... nie można nic z tego zaplanować. Myślę jednak, że mam zamiar zdążać w kierunku brata, który był na pustyni przez czterdzieści lat. To miłość, pragnienie, by wszystko było w porządku, pragnienie, by sprowadzić go do domu, ponownie się połączyć. I naprawdę nie wiem, jak to zrobić, ale jest w nas coś, jakiś wrodzony przymus, by tego dokonać - a jeśli tego nie zrobisz, nie będziesz mógł iść do przodu."