Witajcie Kochani!
Jeżeli do tej pory miałem pewne wątpliwości, ze tylko ludzka wiara i pasja mogą czynić marzenia realnymi, to w minioną sobotę przekonałem się, ze nie ma rzeczy niemożliwych, nawet jeżeli jest w tym trochę szaleństwa... To co dane było mi przeżyć pozostanie już ze mną na zawsze.
Korzystając z pięknej, a tak w Irlandii rzadkiej słonecznej pogody, która zapanowała w czasie ostatniego weekendu wybrałem się na pierwszą wycieczkę na północ, do graniczącego z Irlandia Pn. County Cavan, gdzie w malutkiej miejscowości Belturbet mieszka w Quivvy Church Brendan. Chodziło jednak prędzej o zobaczenie północy, o wyrwanie się na chwilę z przemysłowego Limerick; nie miałem żadnej pewności czy w ogóle znajdę kościół Brendana, a jeżeli nawet mi się to uda - czy kogokolwiek zastanę na miejscu. Po wielu przygodach dotarłem do Belturbet o szóstej popołudniu. To malutka miejscowość czerpiąca dochody głównie z wędkarstwa i tak jak w każdej mieścinie - z usianych jeden na drugim pubów, he, he! Zaraz po wylądowaniu w "centrum" Belturbet zobaczyłem po drugiej stronie ulicy Diamond Bar, które to miejsce swego czasu rekomendował mi Musicaeternal jako dobre na spotkanie z Brendanem, gdyż często do niego zagląda. W pubie powitano mnie z honorami należnymi pierwszemu Polakowi jaki był w Diamond (he, he!) i od razu na moje pytanie o Quivvy Church padła odpowiedz: "
Brendan Perry - DCD...Mieszka jakieś pięć mil stąd, trudno powiedzieć dokładnie gdzie to jest, ale spróbuj tej drogi...". Wyszedłem na ulice i idąc wedle wskazówki zapuściłem się w godzinny marsz, który poprowadził mnie w miejsca tak piękne i dzikie, że aż trudno to sobie wyobrazić... Złoto zachodzącego słońca pięknie odbijało się w wodzie tajemniczej rzeki Shannon, dookoła cichy, gęsty las. Szedłem nie będąc pewnym czy wędruję w dobrym kierunku, w mojej głowie powtarzały się tylko słowa: "I live by the river where the Old Gods still dream...". Po godzinie minął mnie samochód, który zatrzymałem i na pytanie o Quivvy Church człowiek w środku odparł: "Szukasz Brendana? To mój dobry znajomy, chętnie Cię podwiozę!".
Piętnaście minut jazdy samochodem przez zalaną drogę i nagle oczom moim ukazał się widok, który sprawił, ze ugięły się pode mną nogi... Quivvy Church! To miejsce tak niezwykłe, że przeszło to moje najśmielsze oczekiwania: niewielki, stary protestancki kościół z niesamowitymi witrażami i wyczuwalną duszą, ze środka dobiegają jakieś ledwo uchwytne dźwięki... Żegnam się z człowiekiem, który bardzo mi pomógł i stoję jak osłupiały przed drzwiami kościoła... Dostrzegłem trzy samochody stojące obok, znaczy ze mam szczęście - ktoś jest w środku. Czułem się jak we śnie kiedy zadzwoniłem do drzwi... Po krótkiej chwili przez częściowo przeszklone drzwi dostrzegam znajomą, uśmiechniętą twarz... "Witaj Brendan... Jestem z Polski..." - zaczynam się przedstawiać i jak wielkie było moje zdumienie kiedy na te słowa Brendan odpowiedział: "Ach, Wojtek...? Peter Ulrich mi o Tobie mówił, wiem, ze miałeś przyjechać na warsztaty. Co tu robisz przyjacielu? Wejdź do środka, zapraszam!". Na parę chwil doznałem tak wielkiego wstrząsu, że ledwo mogłem mówić... Samo serce Quivvy, studio nagraniowe gdzie rodziło się tyle cudownych dźwięków DCD!!! Boże drogi, czegoś podobnego nie widziałem w życiu!!! Piękne, magiczne wnętrze kościoła przerobione na studio muzyczne - kompletny szok!!! W środkowej części miejsce nagrań, gdzie stoją dwie perkusje Pearl, wiele gitar i wiele innych instrumentów z różnych części świata. Nieco powyżej, w miejscu gdzie kiedyś stały organy przeszklone pomieszczenie z konsoletami i sekwenserami. W miejscu ołtarza szeroki stół, kilka foteli i cale mnóstwo płyt Brendana, wszędzie dookoła. Tu sadza mnie Brendan i idzie na górę nagrywać, bo akurat w Quivvy grają jego przyjaciele Bryan i Michael, który udzielał się wokalnie w "Saturday's Child". Siadam i chce mi płakać ze szczęścia. Boże, co za uczucie! Czuję wielką ekstazę, poruszenie, radość!!! Ktokolwiek zobaczy to miejsce zrozumie choć kawałek tajemnicy DCD... Kiedy zaczęli grać na gitarach poczułem wprost tę niezwykłą przestrzeń z nagrań DCD, serce biło mi jak oszalałe! Patrzyłem z zachwytem wokoło i moje oczy odkrywały coraz to nowe wspaniałości: bogata kolekcja bębnów, coś niezwykłego, obok pod witrażem yang t'chin, tu i owdzie zawieszone na ścianach maski... Szok, kompletnie straciłem poczucie czasu, he, he! W trakcie przerwy między nagraniami Brendan zszedł na dół, przysiadł się do mnie i ucięliśmy sobie długą pogawędkę. Rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach: o listopadowych warsztatach, o obecnych projektach Brendana, o jego nowym albumie, o oczekiwanym koncercie w Polsce, o Kila, o medytacji, o Polsce i Irlandii... Miałem wrażenie, że rozmawiam z kimś kogo znam od lat, jakby ze starym przyjacielem... Bo czy jest inaczej? Brendan jest po prostu dobrym człowiekiem: bardzo skromnym, pogodnym, gościnnym, ale jednocześnie bardzo świadomym, mówiącym z zastanowieniem. Ale i tak myśląc o warsztatach co i rusz wybuchaliśmy śmiechem ekscytacji - dokąd ten muzyczny dialog zaprowadzi, to niezwykła rzecz!
Myślę, że spotkanie z Brendanem poszerzyło moje horyzonty, pokazało ludzką mądrość i wiedzę... Nie chcąc nadużywać gościnności powiedziałem, że wracam do centrum, akurat znajomi Brendana jechali samochodem. Na pożegnanie piątka z Brendanem i do zobaczenia niebawem, w listopadzie. Brendan był wyraźnie poruszony i zaskoczony mile tym spotkaniem, ja nie moglem ukryć totalnego wzruszenia... Jeszcze ostatnie spojrzenie na witraże, na kościół z zewnątrz... Dzięki Ci Opatrzności za te chwile, nie zapomnę ich do końca życia! Pozdrowienia od Brendana dla wszystkich przyjaciół DCD w Polsce! Umarli tańczą!!!
Z całego serca pozdrawiam!
Wojtek