„Nie mówmy o muzyce, grajmy muzykę!” – powiedział Miles Davis do Johna Coltrane’a w czasie legendarnej sesji Kind Of Blue;
Przywołuję te słowa, bo zmieniają one zasadniczo perspektywę, z jakiej przeżywa się muzykę albo też o muzyce – mówi się. A ta perspektywa wpływa z kolei na całą percepcję.
Dlaczego o tym piszę? Nie chcę bowiem wdawać się w osobiste dyskusje, czy „Anastasis” dorównuje swoim poprzedniczkom czy nie (w sensie oczekiwań, resentymentów, itd.); czy z podobnych względów nowa muzyka nawiązuje do „czasów świetności” czy też jest dowodem, że świetność minęła. Czy jest to płyta bardzo dobra czy „tylko dobra”. Każdy ma zapewne swoją opinię, a i pewnie owe opinie – będą ewoluować w czasie. Interesuje mnie to, co Brendan i Lisa mówią na nowej płycie jako muzycy. I tu zaryzykuję kontrowersyjną tezę: „Anastasis” to moim skromnym zdaniem najdojrzalsze muzyczne dokonanie DCD (!). Absolutnie nie znaczy to, że jest płytą najbliższą mojemu sercu.
Pod względem formalnym: instrumentalnym, kompozycyjnym, aranżacyjnym, harmonicznym (!!), ale i technicznym/produkcyjnym - tak złożonej (wręcz eklektycznej), różnorodnej i bogatej płyty Brendan i Lisa wcześniej jako DCD nie nagrali. Rozmach klasycznych orkiestracji, wykorzystanie orientalnych skal, zmian modalnych, zaskakujących harmonii – to wszystko pięknie się łączy i czeka na odkrywanie z każdym kolejnym przesłuchaniem. „Anastasis” rozpoczyna się tam, gdzie zamknęła się przerwana sesja następcy „Spiritchaser” z 1998 r. (z tamtego czasu pochodzi utwór „The Lotus Eaters”, nawiązujący do tradycji śródziemnomorskiej z ciekawym wykorzystaniem oud jako instrumentu wiodącego). Tyle że tych kilkanaście lat temu Brendan i Lisa nie byliby w stanie nagrać muzyki, jaką słyszymy dzisiaj.
Pozwólcie, że odniosę się do najczęściej powtarzanej krytyki pod adresem „Anastasis”, czyli że:
1. Płyta brzmi jak dwie solowe płyty a nie płyta zespołu; przy pierwszych przesłuchaniach byłem pod podobnym wrażeniem, ale im dłużej słucham nowej muzyki, tym mniej oczywiste są moje odczucia. Pozornie sprawa wydaje się prosta: „Anastasis” zostało stworzone wokół koncepcji „odrodzenia” i witalności, muzycznie i graficznie składa hołd kulturze śródziemnomorskiej. Jest to album konceptualny. Czyli niespójność byłaby paradoksem? Od czasów płyty „Aion” Brendan i Lisa zawsze tworzyli oddzielnie, wymieniali się pomysłami, wzajemnie inspirowali, a ostateczne utwory, które słyszymy na kolejnych płytach nabierały kształtu w Quivvy bezpośrednio przed ich nagraniem (później często zmieniały się podczas tras koncertowych). O ile DCD nigdy nie byli zespołem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, to wcześniejsze albumy mogły brzmieć spójnie, bo zawsze wynikały z konkretnych fascynacji muzycznych obojga artystów, były wypadkową wspólnych poszukiwań; kolejne albumy dzieliły mniejsze odstępy czasu. Chociaż każda płyta była inna i zaskakiwała odbiorców, to jednak w miarę klarownie można było zauważyć muzyczny rozwój grupy. Inaczej rzecz się ma z „Anastasis”. Owa „niespójność” może wynikać raczej z faktu, że po prostu po tylu latach artystycznej i osobistej rozłąki (nie wliczając trasy z 2005 r., która na gruncie osobistym okazała się problematyczna) dwojgu ludzi z trudem przychodzi cały złożony proces synergii; otworzenie się na siebie – ludzkie i artystyczne – wymaga czasu i cierpliwości, i co tu dużo mówić: nie zawsze się udaje. Jak ktoś wcześniej ładnie zauważył: „muzyka DCD jest intymna” – i słychać, jak wiele psychologii kryje się pod powierzchnią dźwięków. Natomiast muzycznie dialog został niewątpliwie podjęty i przebiega on interesująco, często - zaskakująco. Słychać to dobrze w Anabasis, drugim utworze na płycie śpiewanym przez Lisę. Choć wykorzystane rozwiązania harmoniczne i instrumentalne mogą kojarzyć się z solową płytą Duality (porównajcie to z „Shadow Magnet”), to punktem wyjścia całej kompozycji jest bardzo prosty motyw pięciu dźwięków powtarzanych na hangu. Harmonii ładnie dopełniają wokalizy Brendana w wysokich rejestrach i w dalszej części kompozycji – orientalne motywy gitarowe. Nie ma wątpliwości – bo tak w istocie było z końcem ubiegłego roku w Irlandii – że Brendan z Lisą wspólnie grali i komponowali w Quivvy wychodząc od prostych motywów instrumentalnych, i że robili to - jako DCD. Tylko co to tak naprawdę dziś znaczy?
Wracając do muzyki: siła DCD zawsze wynikała z prostoty, a diabeł tkwił w szczegółach. Synkopowany rytm w „Agape” w połączeniu z off-beatową partią clave – może nie zwraca uwagi, ale jest perkusyjnym majstersztykiem (miejmy nadzieję, że warstwa perkusyjna zostanie rozbudowana w czasie koncertów!). Słyszymy też charakterystyczny efekt z Korga znany z „Eye Of The Hunter” („Voyage Of Bran”) i harmonie oud przywodzące na myśl wspomniane już „The Lotus Eaters”, choć znowu – na pierwszym planie dominuje orientalny wokal Lisy. W ogóle „Anastasis” to apoteoza muzycznej harmonii. W najlepszej dla mnie na płycie kompozycji „Kiko” hipnotyczne, konsekwentnie powtarzane motywy melodyczne zmieniają się w szóstej minucie w coś, co po angielsku zaczęto określać jako „eargasm” i dla tego uczucia – warto w „Anastasis” wsłuchać się dobrze! Najbardziej ilustracyjna na płycie kompozycja „Return Of The She-King” jednym będzie kojarzyć się z Aion, innym – pewnie bardziej z Enyą, ale niezależnie od wrażeń harmonia wokalna zbudowana w końcowej części przez Brendana – jest najwyższej próby. I może ten jeden fragment skojarzy się komuś z „The Serpent’s Egg”?
2. Płyta brzmi elektronicznie a nie akustycznie; i tu ciekawa sytuacja: sam Brendan przyznaje, że na całej płycie tylko w dwóch utworach skorzystał z brzmień elektronicznych – i to w niewielkim zaledwie stopniu. Cała reszta zagrana została na żywych instrumentach. Albo też wykorzystane zostały sample żywych instrumentów. Tylko czy sample żywego instrumentu to jeszcze żywy instrument? Jak daleko można ingerować w jego brzmienie, aby już mówić o dźwięku elektronicznym? Prosty i bardzo wyraźny przykład to przykuwający uwagę hang, który Brendan wykorzystuje jako główny motyw melodyczny w dwóch utworach: „Anabasis” i wpadającym w ucho „Opium”. Szkoda, że artysta nie wykorzystał potencjału tego niezwykłego instrumentu. Został on nagrany tylko przez mikrofony pojemnościowe z góry (nie od dołu), co powoduje, że nie słychać istoty akustycznej hangu: pięknych, długich alikwot, a co gorsza, przepuszczenie dźwięku przez filtry efektów pozbawiły go jasności i lekkości. Znacznie piękniej hang wykorzystany został przez Portico Quartet, Bjork czy Rokię Traore.
Postęp cyfrowej rejestracji muzyki poszedł tak mocno do przodu, że w istocie na upartego można doszukać się więcej elektroniki i na „Aion”, i na „The Serpent’s Egg”… Ale nie ma wątpliwości, że najpiękniej było DCD w analogowej poświacie znanej z „Into The Labyrinth”.
I na koniec jedna refleksja bardziej psychologiczna niż muzyczna… Pamiętam, jak Brendan przedstawił mi kiedyś w skrócie okoliczności powstawania „Within The Realm Of A Dying Sun”: „Byliśmy biedni jak mysz kościelna… Nie mieliśmy na nic, a kiedy raz w miesiącu przychodził zasiłek, natychmiast zaopatrywaliśmy się w sporą ilość haszyszu. Londyn nas przytłaczał swoją szarością. Nie wiedzieliśmy za dużo o nagrywaniu, ciągle kłóciliśmy się o coś z Lisą, w zasadzie – byliśmy blisko zawieszenia działalności. Byliśmy tak naprawdę blisko obłędu, ale to nas jakoś pchało do przodu, za wszelką cenę chcieliśmy nagrać ten materiał (…)”. Tak to już bywa, że w okolicznościach niesprzyjających, balansując na granicy zdrowego rozsądku artyści ocierają się o geniusz i tworzą coś epokowego; tak było 25 lat temu w czasach trzeciej płyty. Dzisiaj Brendan i Lisa to artyści dojrzali, na swój sposób spełnieni, którzy przez ostatnich kilkanaście lat na pewno przeżywali różne osobiste metamorfozy związane z wychowywaniem dzieci – dzieci Brendana i Lisy są już dorosłe – i oboje są w zupełnie innym momencie życia. Zmieniają się czasy, zmienia się muzyka. Dlatego „Anastasis” jest płytą łagodną a nie surową, szczerą ale nie bezkompromisową, jest w niej dużo słońca i błękitu czystego nieba.
Wracając do słów Milesa z samego początku pozostaje nam mieć nadzieję, że granie na żywo w czasie zbliżającej się trasy będzie triumfalnym pochodem ponadczasowej muzyki!!!
djembekan