Wiele lat temu, krótko po wielkim sukcesie albumu „Aion”, Brendan Perry powiedział: To co robimy, oczywiście się skończy. Ale koniec nastąpi dopiero z chwilą naszej śmierci. Jestem tego pewien. Póki co, będziemy działać. To jest jak potrzeba, głód, powołanie. Dziś wiemy, że w z biegiem lat jego współpraca z Lisą stawała się coraz trudniejsza – choćby ze względu na rozłąkę i komponowanie przez obojga artystów na własną rękę. Po wydaniu „Into The Labyrinth” Dead Can Dance nie próżnowało i niemal od razu zajęło się tworzeniem kompozycji z myślą o kolejnym krążku. Szło im to jednak bardzo mozolnie. - Przez cztery lata zajmowało mnie wiele spraw – tłumaczyła później Lisa. - Najpierw była długa trasa koncertowa, z której nagrano „Toward The Within”. Później zajęłam się moim solowym albumem „The Mirror Pool”. Dlatego tworzenie nowego albumu trwało tak długo.
Koncepcja na nową muzykę od początku była bardzo jasna i muzycy ściśle się jej trzymali. Brendan zdecydował, że pracując nad kompozycjami za „bazę” służyć będą partie perkusyjne, do których dopiero później dokładane będą minimalistyczne, powtarzające się motywy muzyczne oraz wokale. - Myślę, że to logiczny postęp w stosunku do materiału z „Toward The Within” - uważa Lisa. - Podczas tej trasy pracowaliśmy z pięcioma perkusistami, co bardzo nas zainspirowało. Z kolei Brendan tak wyjaśniał obrany kierunek: To poszukiwanie dźwięków, które wywodzą się z samej natury. Śpiew ptaków, drzewa, woda, węże, powietrze... To poszukiwanie czegoś więcej, niż jedynie konwencjonalnego wykorzystania instrumentów, wyrażania zwierzęcej natury, a nie muzyki wychodzącej z jakiegoś technologicznego zaplecza. Jednocześnie Lisa zapewnia, że muzyka ta – choć w założeniu odmienna od wszystkiego, co wcześniej wydało DCD – wciąż pozostaje bardzo osobistą dla twórców. - Przykładowo, „Nierika” brzmi niczym „Frontier”, czyli pierwszy utwór, jaki skomponowałam wspólnie z Brendanem – mówi. - Mieliśmy wtedy szesnaście czy siedemnaście lat. Wówczas jeszcze nie słyszeliśmy jakiejkolwiek muzyki afrykańskiej, która w pracy nad tym albumem jest dla nas główną inspiracją.
Po dwóch latach samodzielnego komponowania Brendan i Lisa spotkali się w Quivvy Church w celu doszlifowania i nagrania materiału. Prace trwały aż dwanaście miesięcy ze względu na trudne szukanie muzycznych kompromisów oraz promocję solowej płyty Lisy. Tym razem zaproszono kilku perkusistów do pomocy, która potrzebna była w dwóch utworach: „Nierika” oraz „Dedicacé Dutó”. Byli to znani nam już Peter Urlich, Ronan O'Snodaigh, Lance Hogan i Robert Perry. Dodatkowo zaproszono dobrego przyjaciela Lisy i Brendana - Klausa Vormehra, muzyka znanego z udzielania się w takich projektach jak Elijah's Mantle i CoEx. Nową twarzą był Renaud Pion grający na klarnecie tureckim w utworze „Indus”. Brendan Perry jak zwykle odpowiedzialny za brzmienie albumu zdecydował się tym razem na eksperyment polegający na cyfrowej rejestracji dźwięku. Do tej pory wszystkie albumy były nagrywane metodą analogową. Jednak kilka lat po premierze przyznał, że brzmieniem tej płyty jest raczej rozczarowany. - Z perspektywy czasu widzę, że cyfrowe nagrywanie było błędem – mówił. - Choć płyta brzmi nieźle, bardzo brakuje jej tej głębi znanej choćby z „Into The Labyrinth”, który pod względem brzmienia jest najlepszym albumem, jaki do tej pory nagraliśmy. Gotowy album zatytułowany „Spiritchaser” poświęcono pamięci zmarłej żony Vormehra - Eleanor oraz Marka Gerrarda, brata Lisy, który zmarł tragicznie krótko przed wydaniem płyty. Znalazło się na nim osiem utworów inspirowanych folklorem afrykańskim zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej.
Dziewiąty longplay Dead Can Dance wydany został przez 4AD w połowie czerwca 1996 roku i jak niemal każdy album grupy wzbudził kontrowersje. Niektórym przeszkadzała dość radykalna według nich zmiana klimatu (Spiritchaser to z pewnością „najradośniejszy” album w twórczości DCD). Oto fragmenty kilku recenzji:
Choć Perry i Gerrard wykazują skłonność do pracy w coraz większej izolacji od siebie, dobrze słyszeć, że w utworach na płycie często śpiewają ze sobą jednocześnie, jakby dwie rzeki łączyły się, tworząc jeszcze większy i silniejszy prąd. Ich muzyka opiera się na łączeniu różnych stylów, więc ta estetyka ma większy sens. (eyesore.no)
Spiritchaser jest często uważany za jeden z najsłabszych albumów Dead Can Dance, ale oprócz tego, że bardzo różni się od ich wcześniejszych prac, nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego. Mówi się, że brakuje tutaj piękna i klimatu z poprzednich płyt DCD, z czym absolutnie się nie zgadzam - piękno i nastrój są tu obecne, choć w innej postaci. Co więcej, prawdopodobnie w jeszcze większej dawce niż na wcześniejszych albumach. (sputnik music)
To niezwykłe wydawnictwo. Co prawda nie tak wyjątkowe, jak swego czasu pierwszy album Dead Can Dance, ale można usłyszeć, że duet chce wycisnąć ze swej muzyki jeszcze więcej, choć w subtelny sposób. Ich osobiste i twórcze napięcie nie powstrzymało ich od wydania jeszcze jednego świetnego albumu, choć zdaje się, że grupa wreszcie dotarła do logicznego końca twórczości. Zasadniczo Spirichaser to nie tyle popchnięcie jej do przodu, co swego rodzaju podsumowanie. (allmusic)
Rok po wydaniu płyty Lisa rozpoczęła współpracę z Pieterem Bourke, australijskim kompozytorem, który wspierał Dead Can Dance w czasie trasy koncertowej promującej „Spiritchaser”, obsługując klawisze i instrumenty perkusyjne. Wszystkie swoje siły przeniosła na pracę nad swoim kolejnym albumem solowym. W międzyczasie Brendan starał się doprowadzić do rozpoczęcia tworzenia nowego albumu firmowanego przez DCD.
Dwa lata później Brendan i Lisa przymierzali się do nagrania kolejnego albumu. Prace nad nim rozpoczęły się w październiku 1998 roku. - Po czterech tygodniach stało się dla nas oczywiste, że nie podążamy w tym samym kierunku muzycznym – wspomina Brendan. - Było wiele rozmaitych napięć, które różnie się objawiały. Wyglądało to tak, jakbym nagrywał swój solowy album z gościnnym wokalem Lisy. Nie lubię w ten sposób z kimś współpracować. Zdecydowaliśmy więc, że zamiast ulegać emocjom i robić coś, do czego nie mielibyśmy serce, lepiej się rozstać i pracować nad solowymi projektami. Odeszliśmy od siebie mając szacunek dla własnych wizji artystycznych. Prace nad płytą wstrzymano i nigdy ich nie dokończono. Ocalał jedynie utwór „The Lotus Eaters”, który wydano w kompilacji „Dead Can Dance (1981-1998)” z 2001 roku oraz „Wake” z 2003.
W grudniu 1998 roku wytwórnia 4AD wydała oficjalny komunikat o rozwiązaniu Dead Can Dance.