W 2010 roku
Brendan Perry przypomniał o sobie, wydając swoją pierwszą po jedenastoletniej przerwie solową płytę „
Ark” i ruszając w promującą ją trasę koncertową (grał kilkukrotnie także w Polsce), przy okazji której udzielił kilku wywiadów, w których dziennikarze siłą rzeczy dopytywali się o jego relacje z Lisą Gerrard i możliwość reaktywacji
Dead Can Dance. W końcu w wywiadzie przeprowadzonym wiosną przez bułgarski serwis katehizis.com artysta uchylił rąbka tajemnicy i zdradził, że wizja reaktywacji DCD jest coraz bliższa urealnienia. -
Możliwe, że pod koniec przyszłego roku [tj. 2011]
rozpoczniemy na nowo wspólną pracę – mówił. -
Rozmawialiśmy o zrobieniu czegoś takiego jak trasa koncertowa z kameralną orkiestrą z całkowicie nowym materiałem. - Jak widać z perspektywy czasu, owa wizja była jeszcze bardzo odmienna od tego, co nastąpiło później. Brendan zakładał też, że ewentualny nowy album grupy ukazać miałby się dopiero po zakończeniu tournée.
Choć ta informacja szybko się rozeszła wśród miłośników DCD, którzy podekscytowani oczekiwali dalszych szczegółów, sprawa szybko ucichła, a na kolejne konkrety czekać trzeba było ponad rok. W maju 2011 roku Brendan ogłosił na swoim forum internetowym:
Rozmawiałem z Lisą w sprawie nagrania nowego albumu DCD tej zimy. Mamy nadzieję zakończyć prace nad nim latem 2012 roku, wyruszając następnie w dwumiesięczną światową trasę koncertową.Niedługo po tym podobna informacja wyszła od Lisy. Na pół roku przed wejściem do studia w Quivvy Church oboje artystów rozpoczęło komponowanie na potrzeby nowego albumu. Reaktywacja
Dead Can Dance stała się faktem.
Z racji odległości dzielącej Brendana i Lisę, a więc niemożności częstego widywania się, muzycy zdecydowali się pracować na podobnych warunkach, jak przy okazji dwóch wcześniejszych albumów DCD, które ukazały się już po wyjeździe Lisy do Australii w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. -
Oboje piszemy muzykę specjalnie dla Dead Can Dance, przesyłając sobie pliki przez internet - opowiadał wówczas Brendan. -
Przykładowo ja wysyłam jej plik z nagraną perkusją, ona zaś odsyła mi sekcje smyczkowe i inne pomysły...Warto zauważyć, że tym razem Internet odegrał dużo większą rolę w procesie powstawania i promowania albumu. Brendan od zawsze był zafascynowany tym medium i starał się na różne sposoby wykorzystywać je do promowania swojej twórczości, co znalazło wyraz także w pracy nad najnowszą płytą. Do sieci regularnie wypływały nowe, z rozmysłem dozowane informacje o albumie, stopniowo odsłaniano coraz więcej szczegółów co do jego muzycznej zawartości oraz planowanej trasy koncertowej. Po raz pierwszy miłośnicy DCD mogli obserwować niemalże na bieżąco prace nad albumem ulubionej grupy.
Obmyślając koncepcję nowego albumu, muzycy postanowili pójść drogą logicznego postępu w odniesieniu do tego, co przedstawili na wydanym szesnaście lat wcześniej „
Spiritchaser”. O ile jednak tam, głównym punktem odniesienia stała się muzyka zachodnioafrykańska, tak przy nowym materiale postanowiono oprzeć się na tradycji śródziemnomorskiej, której echa nie raz już pobrzmiewały na różnych etapach twórczości DCD. -
Będzie dużo więcej smyczków i bębnów w akompaniamencie - zapowiadał wówczas Brendan. -
Wpływy klasyczne i orientalne będą zdecydowanie przeważać (…) Z pewnością muzyka Bliskiego Wschodu, rejonu Maghrebu i Północnej Afryki, która zawsze odgrywała ważną rolę w naszej pracy. - W kompozycjach znalazło się zatem wiele orkiestracji o niespotykanym wcześniej rozmachu z domieszką orientalnych skal i kilku charakterystycznych dla tego regionu instrumentów. Spośród ośmiu skomponowanych utworów cztery zawierały angielskie teksty napisane i śpiewane rzecz jasna przez Brendana, który chciał nadać albumowi pogodny i optymistyczny charakter, z czym korespondować miał obrany tytuł płyty: „
Anastasis” - swoją drogą ujawniony drogą internetowego konkursu na jego odgadnięcie (zagadka brzmiała: „Starogreckie słowo nawiązujące do idei odrodzenia”, a jako pierwszy rozwiązał ją nasz rodak). Na okładkę wybrano zdjęcie węgierskiego artysty
Zsolta Zsigmonda ukazujące obumierające w słońcu słoneczniki.
Obumierają, by narodzić się na nowo - tłumaczyli muzycy. Album zadedykowano
Hugo Bergerault - niedawno zmarłemu bratankowi Brendana.
Prace w studio nagraniowym rozpoczęły się na przełomie 2011 i 2012 roku i trwały pół roku. Podczas nagrań w Quivvy Church jedyną osobą towarzyszącą dwojgu artystom był
David Kuckhermann obsługujący daf, tj. perski instrument ludowy, rodzaj tzw. bębna obręczowego. Poza tym wszelkie inne instrumenty zarejestrowano bez udziału muzyków sesyjnych, co było sporym osiągnięciem i zapewne skutkiem długoletnich doświadczeń z nagrywaniem sampli przez Brendana, co słychać było już w jego „Ark”, który to album także został nagrany w pojedynkę. Z drugiej strony znacznie wydłużyło to prace nad albumem, który ukończony został dopiero w połowie czerwca. Ostatecznego masteringu dźwięku podjął się
Aidan Foley, który pracował również nad „Ark” Brendana.
Wbrew wcześniejszym informacjom jakoby wydaniem płyty miałoby się zająć wydawnictwo
4AD, ostatecznie podpisano kontrakt z belgijską wytwórnią
PIAS Recordings. Jednocześnie trwały już przygotowania do trasy koncertowej, której początek wyznaczono na 9 sierpnia, równocześnie z premierą krążka.
Kilka tygodni przed oficjalną premierą „Anastasis”
Dead Can Dance zaskoczyło wszystkich, udostępniając cały album do odsłuchania na ich oficjalnej stronie internetowej. W sieci zaroiło się od spisywanych na gorąco opinii fanów, wśród których przeważały bardzo pochlebne recenzje.
Jeszcze wcześniej zespół udostępnił do pobrania za darmo dwa single: „
Amnesia” oraz „
Opium”. Z nastaniem sierpnia okazało się, że ta dość ryzykowna strategia marketingowa (w końcu nie było żadnego technicznego problemu z zachowaniem dla siebie całego albumu udostępnionego przez samych artystów) nie przeszkodziła w osiągnięciu ogromnego sukcesu komercyjnego na całym świecie – także w naszym kraju, gdzie w ciągu miesiąca osiągnęła status Złotej Płyty, a single z niej pochodzące przez długi czas utrzymywały się w czołówce Listy Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia, pokazując, jak ogromną popularnością cieszy się muzyka
Dead Can Dance w Polsce. Zarówno polska, jak i zagraniczna prasa przyjęła pierwszy po latach album Brendana i Lisy wyjątkowo ciepło. Oto fragmenty z kilku recenzji:
„Anastasis” po prostu trzyma poziom. To dobry, solidny album, który towarzyszy mi od wielu dni, niekoniecznie ze względów zawodowych. Owszem, płyta nie zawiera przebłysków geniuszu ani też nie gwarantuje emocji, które dałyby się porównać z tymi, dostarczanymi przez wcześniejsze materiały Dead Can Dance. Jednocześnie jednak nie przynosi wstydu swym twórcom i zapewnia odpowiednią dawkę klimatycznego grania. Jak wspomniałem, nie jest to krążek, która koniecznie musiał się ukazać, ale skoro tak się stało, jego zignorowanie byłoby błędem. [Magazyn „Gitarzysta”]
Pomimo tak długiej przerwy „Anastasis” jest logicznym postępem względem dokonań grupy z lat dziewięćdziesiątych, uwzględniając także solowe prace Brendana i Lisy. Nie ma tu takiego melodramatyzmu jak w klasycznych utworach „Anywhere Out of the World” lub „Host of Seraphim”, gdzie czuło się ogromną przestrzeń i napięcie. Jednak „Anastasis” zbliża się do nich zwłaszcza w „Return of the She-King” i „All in Good Time”. Wokal Gerrard pozostaje silny, a głos Perry'ego bardziej przypomina wołanie starożytnej wiedzy, niż zwyczajny śpiew. [pitchfork]
„Anastasis” to ważny suplement do i tak już znakomitej dyskografii. Wszystko w nim, włączywszy w to nawet rozmieszczenie utworów na płycie, udowadnia, że Perry i Gerrard nie stracili poczucia rytmu. Biorąc pod uwagę niemożliwie wysokie oczekiwania, ogromna skala tej godzinnej fantastycznej podróży czyni z „Anastasis” niezwykle imponujący album, który niemal dorównuje wielkości wyznaczonej przez Dead Can Dance. [Sputnik Music]
Być może „Anastasis” wydaje się bardziej rozszerzeniem solowych karier twórców (a zwłaszcza wydanego przez Brendana „Ark”), aniżeli kontynuacją muzycznej ścieżki Dead Can Dance. Jednak, ponieważ oboje dojrzeli do swoich głosów, popchnęli muzykę DCD w nowe, intrygujące kierunki. [A.V. Club]
Melodie zostały znacznie ułagodzone względem poprzednich albumów. To, co mamy tutaj, dokumentuje znaczący proces stworzenia uczącego się na nowo chodzić i porozumiewać. Jestem niezmiernie ciekawy tego, co Dead Can Dance zrobią później. Na razie idźcie na ich koncerty, kupujcie ten album i uczcijcie ich wyczekiwane odrodzenie. [thenewreview.net]
Tak więc odrodzenie się
Dead Can Dance nastąpiło w wielkim stylu, co podkreśla trwająca wciąż niezwykle intensywna światowa trasa koncertowa promująca „Anastasis” obejmująca dziesiątki miejsc na pięciu kontynentach. Choć wcześniej zapowiadano jedynie dwumiesięczne tournée, trwać ono będzie jeszcze przynajmniej do połowy 2013 roku. Do tej pory DCD zagrali w naszym kraju w Warszawie 15 października, ale już wiadomo o kolejnych polskich koncertach mających się odbyć w czerwcu we Wrocławiu, Sopocie i Zabrzu.
Lisa i Brendan już zapowiedzieli, że możemy spodziewać się kolejnych albumów
Dead Can Dance, a pomysły na nowe kompozycje już rodzą się w ich głowach. Pozostaje oczekiwanie, które umilić nam może zbliżający się wielkimi krokami nowy album solowy Brendana...