O tym, że Lisa tworzy wiele własnych kompozycji, które najczęściej kończyły w szufladzie, wiedział doskonale Ivo Watts-Russell. Zaproponował jej więc uczestnictwo w swoim projekcie pod nazwą „This Mortal Coil” (nazwa zaczerpnięta z szekspirowskiego „Hamleta” oznaczająca mniej więcej „Ten doczesny zamęt”). Był to projekt o którym Ivo marzył od dawna, a chodziło w nim o nagranie albumu z nowymi wersjami jego ulubionych utworów sprzed lat, często już zapomnianych. Pierwsza płyta wydana przez „This Mortal Coil” o nazwie „It'll End In Tears” zawierała kompozycje stworzone oryginalnie przez takich artystów jak Tim Buckley, Colin Newman czy Roy Harper. Do realizacji nagrań zaprosił przede wszystkim muzyków ze swojej wytwórni, dając im jednocześnie dość dużą swobodę w uzupełnianiu znanych kompozycji o swoje własne pomysły. Wśród zaproszonych byli między innymi Cocteau Twins, X-mal Deutschland, The Wolfgang Press i Throwning Muses. Po dość długich rozmowach z Lisą (która do osób śmiałych nie należała) Ivo przekonał ją do wzięcia udziału w tym projekcie, dzięki czemu mogła stworzyć coś sama, z symbolicznym tylko wsparciem technicznym ze strony Brendana. Już w trakcie sesji nagraniowej z innymi wykonawcami zdecydowano, że Lisa nagra dwa swoje utwory, które zostaną zamieszczone wśród pozostałych: „Waves Become Wings” oraz „Deams Made Flesh”. Grała w nich na akordeonie i yang t'chin, równocześnie dając popis swoich wokalnych umiejętności. W czasie nagrań zrobiła ona olbrzymie wrażenie na Simonie Raymondzie z Cocteau Twins, który uprosił ją o wspólne wykonanie jego kompozycji pt. „Barramundi”, gdzie również udzieliła się wokalnie i instrumentalnie.
Album „It'll End In Tears” okazał się ogromnym sukcesem na niezależnej scenie muzycznej, a This Mortal Coil, które w kolejnych latach wydało jeszcze dwa albumy, do dziś uważa się za największe osiągnięcie Ivo Watts-Russella. Udział Lisy w tym projekcie stał się przy tym dodatkową, darmową reklamą dla Dead Can Dance. Słuchacze i recenzenci zwracali uwagę na wyjątkowy głos Lisy i jej wkład w specyficzny nastrój całej płyty. Siłą rzeczy nazwa jej macierzystego zespołu często pojawiała się w tekstach branżowych. DCD stawało się coraz popularniejsze, co stworzyło dobry nastrój do pracy nad drugim w karierze grupy longplayem.
Chociaż Brendan i Lisa nie narzekali na swoją sytuację materialną, to jednak wciąż nie stać ich było na stałe wynajmowanie studia, w którym mogliby przeprowadzać regularne próby zespołu (kontrakt z 4AD im tego nie zapewniał). Przebudowali więc swoje mieszkanie na prowizoryczne studio, w którym komponowali i nawet trochę nagrywali. Po bardzo intensywnym i przełomowym roku 1984 zespół nieoczekiwanie zszedł do ukrycia na kilkanaście miesięcy. W tym czasie rodziła się w ich głowach wizja nowego albumu, jeszcze bardziej odmienna od tego, co do tej pory stworzyli. Ta odmienność spowodowała kolejny przełom w historii DCD.
W swoim kolejnym krążku Brendan chciał jeszcze dalej odejść od rockowych korzeni na rzecz klasycznych instrumentów, takich jak skrzypce, wiolonczela czy puzon, porzucając gitary i współczesne instrumenty perkusyjne. Sprawiło to, że pozostali członkowie DCD mieli coraz mniej do roboty, co jednocześnie zbiegło się z ponad roczną przerwą w działalności – także koncertowej. Rodger, Ulrich i Pinker nie chcieli skazywać się na bezczynność także z przyczyn finansowych. Wreszcie postanowiono, że rozstaną się z Dead Can Dance w przyjaznej atmosferze, deklarując jednocześnie chęć współpracy przy przyszłych projektach, jeśli tylko Brendan i Lisa wyrażą taką potrzebę. W praktyce do takiej współpracy dochodziło najczęściej przy okazji koncertów. Jedynie Peter Ulrich regularnie wspierał DCD w kolejnych albumach, udzielając się w sekcji rytmicznej.
Tak więc od 1985 roku Dead Can Dance stanowi formalnie duet, który od czasu do czasu korzysta z muzyków sesyjnych. Zostało tak po dzień dzisiejszy.