Czasami siedząc w chmurach można powoli przesypywać gorący piasek z ręki do ręki, przez palce i obłoki, przeglądać w każdym ziarnku rzeczy i wydarzenia minione, które zaczynają nagle oddychać nowym życiem. Przesypywanie kolejnych ziarenek jest formą Wieczności i wielkim zachwytem. W ubiegłą sobotę miałem prawdziwy zaszczyt spotkać się w Londynie z Peterem Ulrichem, wieloletnim perkusistą DCD. Nasze spotkanie będzie dla mnie ważnym punktem odniesienia w relacjach międzyludzkich, komunikacji, w spojrzeniu na sztukę. Kiedy pół roku temu nawiązałem korespondencyjny kontakt z muzykiem uderzyła mnie jego wielka wrażliwość, życzliwość i otwartość. Jeszcze na długo przed moim wyjazdem do Irlandii Peter zaprosił mnie nad Tamizę w chęci pogłębienia znajomości i przedyskutowania możliwości usprawnienia promocji jego muzyki. Czułem, że po raz kolejny spełnia się na jawie piękny sen, a nawet ów sen jest już ważniejszy i bardziej realny od wszystkiego dokoła. Leciałem do Londynu z jedną myślą i jedyną intencją: podziękować Peterowi za wspaniałą muzykę i radość jaką wprowadziła w moje życie. Umówiony też byłem ze swoimi przyjaciółmi z warsztatów i wielkim szczęściem napełniała mnie myśl o kolejnym spotkaniu z Saskią, Denim-Musica Eternal i Gregorem. To wszystko jednak co się wydarzyło przeszło moje najśmielsze oczekiwania...
Oto w pierwszą sobotę lutego w południe wysiadając z pociągu jadącego z lotniska Heathrow do centrum miasta momentalnie rozpoznałem człowieka opartego o wysoką kolumnę na pięknym dworcu Paddington: Peter Ulrich we własnej osobie, HAHA!!! Momentalnie wyczułem, że spotykam przyjaciela, człowieka niezwykle skromnego i naturalnego, który fatygował się na dworzec, aby teraz taszczyć ze mną bagaże do oddalonego o dziesięć minut drogi Sass Hotel, najtańszego miejsca w tym miejscu Londynu. Boże, co za sytuacja, HAHA!!! Jak wspaniale było rozpocząć z Peterem szczerą rozmowę będącą kontynuacją dialogu nawiązanego wcześniej. Na wstępie wszystko dotyczyło wrażeń z podróży i rzeczywistości w Londynie, miejscu gdzie w jednej krótkiej chwili dzieje się wszystko, a w jednym wagonie metra obcuje się z ludźmi ze wszystkich stron świata. Pęd życia wprowadza w przerażenie, całe szczęście, że miałem doskonałego przewodnika! Od samego początku muzyk urzekł mnie swoją wdzięcznością za wspieranie jego sztuki, podkreślał to przez cały czas, a w prawdziwe zakłopotanie wprowadził mnie zestaw prezentów z wydającego "Pathways and Dawns" label Projekt - szok!! Od razu zrewanżowałem się kilkoma skromnymi prezentami, które wywarły na Peterze wyraźne wrażenie. Najpiękniejszą rzeczą była świadomość, że spotykają się ludzie kochający muzykę, a nie artysta ze swoim fanem, naprawdę to wszystko było tak "normalne" i szczere. Peter zabrał mnie najpierw na Tower Bridge, gdzie opowiadając o szesnastowiecznej tradycji topienia banitów w rzece naprzeciwko biesiadującej gawiedzi, wskazał na widniejący w oddali rząd charakterystycznych wieżowców: "Tam przez wiele lat mieszkali Brendan i Lisa, ja miałem mieszkanie zaraz obok, tam ich po raz pierwszy spotkałem...". Rozpoczęła się prawdziwie magiczna podróż do przeszłości, niskie słońce nad Londynem i skrzek ptaków nad Tamizą były pięknym tłem dla opowieści Petera o wszystkim, czego doświadczył przez lata grania z DCD. Nie wierzyłem, że to wszystko dzieje się naprawdę, nie mogłem o czymś takim marzyć... Peter okazał się wielkim, totalnym fanem DCD, a dopiero w drugiej kolejności muzykiem towarzyszącym Brendanowi i Lisie w studio i na trasie - Boże, z jaką pasją o wszystkim opowiadał!!! Począwszy od pierwszej próby w dzielnicy doków, kiedy po krótkiej chwili gitarowego szaleństwa Brendana i próbce wokalnej Lisy kompletnie zaniemówił i uległ czarowi, który odmienił jego życie. O koncertach kiedy DCD grywało dla garstki 50 przypadkowych osób, o sesjach dla Johna Peela, w czasie których Peter nie mógł opanować swoich partii, HAHA!!! Jak słodko brzmiało kiedy Peter podkreślał, że nawet teraz nie czuje się muzykiem, że w trakcie improwizacji w czasie prób z DCD przestawał grać z braku umiejętności, powracał do chwil kiedy Brendan wyjaśniał w czasie 10 sekund schemat całej linii perkusyjnej, co wszystkich wprowadzało w wyraźne zakłopotanie. Mówił o nerwach w czasie koncertów aby wypaść jak najlepiej i niebywałej umiejętności Brendana słyszenia wszystkich instrumentów w jednym czasie, ingerowania w kompozycje. Opowiadał historie, które rzucały nowe światło na całą faktografię grupy, jak choćby używanie automatu w czasie sesji "Spleen and Ideal": Peter tam był, ale nie zagrał nawet sekundy! Chodząc po centrum, muzyk dał się unieść wielkiej nostalgii za dawnymi, pięknymi czasami i nie potrafił ukryć wdzięczności za to, że to właśnie on miał okazję grać z
Dead Can Dance. "Czasami nawet w czasie prób grałem na yang t'chin i stałem obok Lisy, kiedy zaczynała śpiewać ja zaczynałem płakać, takich chwil nigdy się nie zapomina". Oczywiście były i opowieści o walkach pomiędzy Lisa i Brendanem, o nerwowych, wyniszczających momentach... Co ciekawe był taki czas, kiedy to po koncertach Brendan zostawał w hotelowym pokoju oglądając mecze i pijąc litry piwa, a Peter wyruszał z Lisą na podbój pubów - "Lisa to najśmieszniejsza osoba jaką możesz sobie tylko wyobrazić, ciągle opowiadała niestworzone historie, wszyscy płakaliśmy ze śmiechu, jej rodzina jest dziwaczna...". No i historia jak pewnego dnia po zakończonej trasie "Aion" Lisa oznajmiła, że nie wraca z grupą, tylko zostaje z pewnym Polakiem...HAHA!!! Peter był wyraźnie uradowany i poruszony, ze utrzymuje korespondencję z Jackiem i skwitował to krótko: "Do mnie jeszcze nigdy nie odpisali, HAHA!!". Historie o koncertach kiedy ludzie w pierwszych rzędach udawali, ze grają z Lisą na yang t'chin, opowieści o wątku polskim i wrażeniu jakie wywarło na DCD sprawozdanie z trasy po Polsce The Wolfgang Press. A kiedy dotarliśmy do Camden Town wspólnie rzuciliśmy się na wczesne bootlegi DCD, Peter pożyczył mi kilka funtów na video z Amsterdamu mówiąc: "Ale nie mów nikomu, że to zrobiłem...", HAHAHA!!! Później spotkanie z resztą przyjaciół, wspólna kolacja w indyjskiej restauracji i szalona noc w pubie przy angielskim bitterze. Peter opowiadał o swoich muzycznych planach, na razie gotowy jest tylko jeden utwór na drugą płytę artysty, który osadzony jest w klimacie "gothic cathedral" z potężnymi timpani i piękną sekcją smyczków, rzecz dotyczy średniowiecznego uzdrawiania z uroków wiedźm... Peter opowiadał o swojej rodzinie i wielkiej inspiracji jaką w pisaniu muzyki przynoszą mu córki....Life Amongst The Black Sheep - życie jest pełne radości i piękna!!! Miałem wielki zaszczyt poznać wspaniałego człowieka i zawiązać kolejną, wielką przyjaźń - ten dar żyć będzie w sercu na zawsze. Kiedy następnego dnia zwiedzałem w Tate Gallery wystawę dzieł Williama Blake'a zwróciłem uwagę na piękny cytat: "Imaginacja nie jest stanem umysłu, jest samą rzeczywistością". Zatem wszystko jest bliżej niż myślimy, nawet prędzej czy później Peter zagra solowy koncert, HAHA!! Gorące pozdrowienia od Petera dla wszystkich pamiętających o nim ludzi!!!
Z całego serca pozdrawiam,
Wojtek
PS. Pomimo starań i umówienia nie zjawił się Andy Claxton, ale tak widocznie musiało być. W najbliższą sobotę wyciąga mnie do Dublina Robbie Perry...Nie tylko szpinak czyni cuda!!!